Forum FORUM PRZENIESIONE - www.fmbanici.ok1.pl Strona Główna FORUM PRZENIESIONE - www.fmbanici.ok1.pl
Liga Pro Evolution Soccer 6 oraz Footbal Manager 2007


Widzew Łódź

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum FORUM PRZENIESIONE - www.fmbanici.ok1.pl Strona Główna -> Wasze kluby
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Gianni
"Żelazne płuca"


Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: HollyŁódź

 PostWysłany: Czw 17:14, 12 Kwi 2007    Temat postu: Widzew Łódź Back to top

RTS "WIDZEW" ŁÓDŹ
- historia charakteru -
Powstanie i trudne początki.
RTS Widzew, pod taką nazwą, zaistniał na mapie sportowej Łodzi w 1922 r., ale w zapisie statutowym klubu wyraźnie podkreślono, iż jest on kontynuatorem i nawiązuje do dorobku Towarzystwa Miłośników Rozwoju Fizycznego na Widzewie, które zostało wpisane w Urzędzie Gubernialnym w Piotrkowie w rejestr stowarzyszeń działających legalnie w dniu 5 listopada 1910r.

Różne koleje losu przechodził RTS. Przez całe dziesięciolecia nie mógł się wybić z przeciętności. W okresie międzywojennym miał bardzo utrudniony rozwój bo nie był w stanie, ze względów finansowych, rywalizować skutecznie ze sportowymi klubami fabrycznymi. W początkowym okresie po II wojnie światowej także niezbyt przychylnym okiem patrzyły ówczesne władze na RTS, spychając go do roli klubu peryferyjnego.

A Widzew odgrywał przez cały czas swego istnienia, łącznie z TMRF, niebagatelną rolę w rozwoju kultury fizycznej i upowszechnieniu sportu wśród młodzieży, nie tylko w widzewskiej dzielnicy. Priorytetową sekcją, od początku istnienia RTS, była zawsze piłka nożna. Nic dziwnego. Skupiała ona w swych szeregach największe grono młodzieży i posiadała zarazem najwięcej sympatyków, którzy udzielali jej skromnego wsparcia finansowego. Na arenę ogólnopolską wkroczyli piłkarze Widzewa w 1947 r. Po wygraniu rywalizacji w klasie A i pomyślnym przejściu pierwszej eliminacji strefowej, w drugiej - zajęli czwarte miejsce. PZPN zdecydował się jednak na powiększenie I ligi z 12 do 14 zespołów. Dołączono do niej RTS Widzew i ZZK Poznań (Kolejarz, obecnie Lech).
Pierwszy (nieudany) sezon w ekstraklasie.
Pierwszy udział Widzewa w ekstraklasie w roku 1948 nie można uważać za udany. Młoda, ambitna, ale niedoświadczona drużyna nie była w stanie sprostać konkurencji, zajęła w tabeli ostatnie miejsce i spadła do II ligi. W tej klasie rozgrywkowej występował Widzew do 1952 r. A potem nastąpiły długie chude lata dla widzewskiej piłki nożnej. Przełom futbolowy, tak to należy określić, rozpoczął się w Widzewie w 1969 r ., kiedy to za namową ówczesnego prezesa Tadeusza Glonka i kierownika klubu, Mirosława Stańczyka, funkcję szkoleniowca objął trener Leszek Jezierski, z którym wcześniej rozstano się w ŁKS. Już w rok później widzewiacy awansowali z klasy okręgowej do klasy między wojewódzkiej, aby w następnym sezonie (1971/1972) po 20 - letniej przerwie powrócić do II ligi.
Druga liga.
Działacze łącznie z trenerami, zdawali sobie sprawę, że zespół, aby mógł z powodzeniem występować w II lidze musi doznać dalszego wzmocnienia. Powrócili do Widzewa jego wychowankowie, grający przez kilka sezonów w ŁKS, Tadeusz Gapiński i Zdzisław Kostrzewiński pozyskano m. in. Wiesława Chodakowskiego i Wiesława Surlita (wychowanek Włókniarza Zelów), a w następnym sezonie Pawła Janasa z pabianickiego Włókniarza, Tadeusza Błachnę z Hutnika Kraków i Krzysztofa Surlita (wychowanek Włókniarz Zelów). W ostatnim sezonie (1973/1974) przed awansem do ekstraklasy doszedł Andrzej Pyrdoł z Warty Sieradz.
Ekstraklasa po raz drugi.
Wiosną 1975 r. Widzew odzyskał po 27 latach miejsce w I lidze. Rozpoczęta się nowa epoka w historii Piłki nożnej tego wielce zasłużonego dla sportu polskiego klubu. Sukces ten to nie tylko zasługa piłkarzy (W. Surlit, Kubicki, Lewandowski, Janas, Możejko Pyrdoł, Błachno Haren Kostrzewiński, Grębosz, Benkes, Gapiński, Stępniak K. Surlit) i trenerów (Leszek Jezierski, Jacek Machciński), ale w dużej mierze dwóch "skaperowanych" do Widzewa działaczy - Ludwika Sobolewskiego i Stefana Wrońskiego. Obaj przez kilka lat pracowali wspólnie w sekcji piłkarskiej łódzkiego Startu. Mieli wspaniałe plany zbudowania w tym klubie silnej drużyny, na miarę I ligi, ale nie zyskały one akceptacji zarządu.

O Stefanie Wrońskim można powiedzieć, że był człowiekiem Widzewa: Ludwik Sobolewski wychował się w tej dzielnicy i tutaj też pracował zawodowo. Był więc uczuciowo związany z RTS. Dlatego bez większych oporów dat się namówić w 1973 r., aby wesprzeć piłkę nożną w Widzewie swym zdobytym już w II - ligowym Starcie doświadczeniem. W kilka miesięcy później Stefan Wroński ściągnął do klubu swego bliskiego przyjaciela Ludwika Sobolewskiego, prezesa dużego przedsiębiorstwa spółdzielczego "Kombud" . Był to, jak się popularnie określa, "strzał w dziesiątkę" . Sobolewski stał się głównym animatorem przyszłych, wspaniałych osiągnięć piłkarskich RTS, chociaż w tamtym czasie prezesował klubowi Jerzy Krawczyk.

Jeszcze przed awansem Widzewa do I ligi Ludwik Sobolewski powiedział znamienne słowa: "Powinniśmy stworzyć profesjonalną drużynę piłkarską, w oparciu o wzorce wypracowane na zachodzie Europy". Późniejszy, wieloletni prezes RTS miał już wówczas wspaniałą wizję zbudowania zespołu, który mógłby podjąć skuteczną rywalizację z czołowymi klubami piłkarskimi Europy na arenie międzynarodowej.

W tamtym czasie nie wszystkie plany, zmierzające do osiągnięcia tego celu, dato się zrealizować. Samo słowo "zawodowiec" w sporcie było sprzeczne z panującą wówczas ideologią, chociaż tolerowano tzw. lewe etaty sportowe w zakładach pracy. Ponadto rygorystycznie przestrzegane przepisy PZPN krępowały wszelką inicjatywę oddolną. Ludwik Sobolewski krok po kroczku dążył jednak nie tylko do zmiany Przestarzałych przepisów, ale zmiany mentalności działaczy i samych piłkarzy.

Marzenie Sobolewskiego o "wielkiej drużynie" nie mogło się ziścić bez systematycznej rotacji kadr piłkarskich. Droga do szybkiego zbudowania silnego zespołu wiodła m. in. przez pozyskiwanie mniej znanych, ale bardzo utalentowanych piłkarzy. Przed rozpoczęciem mistrzostw I ligi, na zgrupowanie do Giżycka przyjechał bramkarz z Arki Gdynia Stanisław Burzyński, a w kilka dni później dołączył do niego Henryk Dawid z Bałtyku Gdynia, który okazał się później skutecznym strzelcem w Widzewie.
Zbigniew Boniek na Piłsudskiego.
Najbardziej udanym transferem, jaki w 1975 r. dokonał Widzew było pozyskanie 18 - letniego Zbigniewa Bońka, reprezentanta Polski juniorów zawodnika II ligowego Zawiszy. To przedsięwzięcie wymagało dużego kunsztu dyplomatycznego. Młodziutki Boniek był pupilem kibiców piłkarskich Bydgoszczy a z jego wielkich możliwości sportowych zdawali sobie doskonale sprawę działacze i trenerzy Zawiszy. Szczęśliwie się złożyło, że po jednym z meczów doszło do scysji między Zbigniewem Bońkiem i mistrzem olimpijskim z Rzymu w biegach przez przeszkody Zdzisławem Krzyszkowiakiem. "Pan Zdzisław, do którego zawsze odnosiłem się z wielkim szacunkiem, zarzucił mi, po przegranym spotkaniu że nie mam za grosz ambicji" - wspomina Boniek. "Mogłem grać słabiej, ale ambicji nigdy mi nie brakowało. Leży ona po prostu w moim charakterze. A, że bytem młody, impulsywny, powiedziałem mu kilka mocnych stów. Cała Bydgoszcz była tym incydentem oburzona, bo znała tylko jedną stronę medalu. W tej niesprzyjającej dla mnie atmosferze, nie widziałem dla siebie miejsca w Zawiszy. Przystałem więc na propozycję Widzewa". Zbigniew Boniek

Wcześniej kręcili się obok Zbigniewa Bońka działacze ŁKS, ale doszli do przekonania, że lepszym nabytkiem będzie drugi rozgrywający Zawiszy, Henryk Mitoszewicz. W tym czasie Mitoszewicza uważano nawet za zdolniejszego piłkarza od jego przyjaciela z boiska. Mitoszewicz nie miał jednak takiego charakteru i silnej woli, którym obdarzony został Zbigniew Boniek. Nic przeto dziwnego, iż "Zibi" zaszedł bardzo wysoko w hierarchii światowego futbolu.

Zbigniew Boniek nie miał łatwego charakteru. Wielu działaczom Widzewa zalazł za skórę. Namawiali oni nawet prezesa Ludwika Sobolewskiego, aby go sprzedał do innego klubu. "Gdybym dat się wtedy namówić na podjęcie takiej decyzji, popełniłbym największy błąd w swym życiu" - twierdzi prezes. "Boniek podchodził do Piłki nożnej w sposób profesjonalny. Stawiał żądania, ale też w zamian dawał z siebie wszystko na boisku w trakcie gry, był też wzorem dla innych na treningach. Ponad- to tak wielkiego talentu piłkarskiego nie można było pozbywać się lekką ręką. I miałem rację".

Działacze Widzewa nie poprzestali penetrować piłkarskiego rynku. Wysłannicy klubu jeździli bez mata po wszystkich zakątkach kraju, obserwując mecze nie tylko I - ligowe, ale i w klasach niższych. W Górniku Zabrze nie mógł sobie znaleźć miejsca w pierwszym składzie Zdzisław Rozborski, który piłkarskie nauki pobierał w Bałtyku Gdynia. Z przyjściem tego piłkarza do Widzewa (wiosną 1976 r.) nie było większych kłopotów. W Górniku twierdzono, iż nigdy nie stanie się on piłkarzem na miarę I ligi. Jakże się mylili. Zdzisław Rozborski stał się doskonałym partnerem Zbigniewa Bońka, obaj tworzyli w drugiej linii duet, który często przesądzał o wynikach meczów.
Pierwsze vice mistrzostwo i start w Pucharze UEFA.
W sezonie 1976/1977, po dwuletnim zaledwie pobycie w I lidze, Widzew sięgnął po tytuł wicemistrza kraju i tym samym zapewnił sobie udział w Pucharze UEFA. W międzyczasie drużyna wzmocniona została Mirosławem Tłokińskim z gdańskiej Lechii i Ryszardem Kowenickim z łódzkiego Startu. Pierwszy start Widzewa w Pucharze UEFA przeszedł najśmielsze oczekiwania. Łodzianie zremisowali 14 września 1977 z Manchester City na stadionie Main Road 2:2, a bohaterem meczu był Zbigniew Boniek, który przy stanie 0:2 zdołał celnymi strzałami pokonać dwukrotnie reprezentanta Anglii, Corrigana, doprowadzając do remisu. Pytany, już w kraju, jak doszło do zdobycia przez niego tych dwóch wspaniałych goli, odpowiedział żartobliwie: "Nie wiem, jak to się stało? W momencie oddawania strzałów, miałem zamknięte oczy." W rewanżowym meczu na boisku ŁKS, przy nadkomplecie widowni, widzewiacy zremisowali 0:0 i uzyskali awans do następnej rundy.

Tutaj trafili na późniejszego zdobywcę Pucharu UEFA, holenderski PSV Eindhoven, przegrywając u siebie 3:5. Trener Widzewa, Bronisław Waligóra, obserwował to spotkanie z wysokości trybun, jako że został ukarany przez UEFA odsunięciem od prowadzenia drużyny w jednym meczu pucharowym. W rewanżu, w Eindhoven, Widzew po bardzo dobrej grze uległ bardziej renomowanemu rywalowi 0:1. "Gdybym w Łodzi prowadził zespół, to uzyskalibyśmy z pewnością bardziej korzystny wynik" - gdybał trener.

Po słabszym sezonie 1977/1978 (dopiero 10 miejsce w tabeli), w roku następnym Widzew sięgnął po raz wtóry po tytuł wicemistrza Polski. To był ostatni sezon występów w Widzewie Tadeusza Gapińskiego, jednego z najbardziej zasłużonych ludzi dla tego klubu. Gapiński rozegrał w Widzewie 105 meczów w I lidze, nie licząc tych, kiedy grał w juniorach. Był piłkarzem ŁKS i Zawiszy, ale nie zważając na bardziej intratne propozycje innych klubów, powrócił, po zakończeniu służby wojskowej do swych korzeni sportowych. Przyczynił się on w dużym stopniu do awansu Widzewa do I ligi, a także zdobyciu dwóch tytułów wicemistrzowskich. Później występował w duńskim Hvidovre, a kiedy powrócił do kraju znów znalazł się w Widzewie. Już nie jako trener, ale asystent trenerów: Jacka Machcińskiego, Władysława Żmudy i Bronisława Waligóry. Potem został bardzo cenionym kierownikiem drużyny, które to odpowiedzialne obowiązki przejął po Stefanie Wrońskim.

Prezes Sobolewski mówi o Gapińskim: "To był jeden z najbardziej solidnych, najbardziej oddanych klubowi moich współpracowników. Zawsze można było na nim polegać". Takim zaangażowanym działaczem w sprawy Widzewa Tadeusz Gapiński pozostał do dnia dzisiejszego.

Po rundzie jesiennej sezonu 1979/1980 Widzew zajmował dopiero 10 miejsce, był blisko strefy spadkowej. Zrezygnowano z usług Stanisława, Świerka, który źle zespół do mistrzostw przygotował, zastępując go Jackiem Machcińskim. Ludwik Sobolewski i Stanisław Wroński nie patrzyli biernie na to, co się z drużyną dzieje. Wykazując sobie tylko znane kunszty negocjacyjne, zdołali pozyskać pod koniec rundy jesiennej ze Śląska Wrocław reprezentacyjnego stopera Polski Władysława Żmudę, a na wiosnę odzyskać z warszawskiej Legii, Włodzimierza Smolarka, który w tym klubie odbywał służbę wojskową.
Włodzimierz Smolarek i jego wojskowa przygoda.
Kiedy stało się jasne, że Smolarek w Legii po zakończeniu zaszczytnej Włodzimierz Smolarek służby nie pozostanie, rządzący klubem pułkownicy powierzyli mu obowiązki... stajennego. "Zaufałem wtedy prezesowi Sobolewskiemu, że mnie z tej wojskowej stajni wyciągnie i będą mógł strzelać gole dla Widzewa" - wspominał po latach Smolarek. Działacze Legii wystali w międzyczasie umyślnego z wypchaną torbą do ojca Smolarka, który mieszkał w Aleksandrowie, prosząc go, aby przekonał syna do gry w Legii. Ten w sposób delikatny, ale stanowczy wyrzucił wysłannika stołecznego klubu za drzwi. Prezes Sobolewski też nie marnował czasu. Interweniował w sprawie Włodzimierza Smolarka u wysoko postawionych generałów. I cel został osiągnięty.

- "Użyłem wszystkich dostępnych mi argumentów, aby wyzwolić Smolarka z Legii" - mówi prezes. "Zdawałem sobie bowiem doskonale sprawę z jego nieprzeciętnych wartości piłkarskich. Smolarek nie zawiódł moich związanych z nim nadziei. Był jednym z najlepszych futbolistów w historii Widzewa. Z Markiem Piętą tworzyli tandem napastników, przed którym drżały najsilniejsze formacje obronne w kraju".

Dzięki dalszym wzmocnieniom kadrowym (doszedł jeszcze Piotr Romke z Kalisza) Widzew z zespołu skazanego na pożarcie sięgnął po kolejny tytuł wicemistrza Polski.
Kolejny występ w Pucharze UEFA i zwycięstwo nad Juventusem.
Rok 1980 zaowocował sukcesami Widzewa w Pucharze UEFA. Miejsce Burzyńskiego w bramce zajął, pozyskany z Odry Opole, Józef Młynarczyk. Po wyeliminowaniu Manchesteru United (1:1, 0:0), w drugiej rundzie łodzianie trafili na słynny na cały świat Juventus Turyn. Nie było jeszcze w tej drużynie Michela Platiniego. Pierwszy mecz, ku olbrzymiej radości łódzkiej widowni, wygrali niespodziewanie, ale zasłużenie widzewiacy 3:1. W dwa tygodnie później w rewanżu w normalnym czasie łodzianie przegrali 1:3. W rzutach karnych lepsi okazali się widzewiacy, a bohaterem meczu został Józef Młynarczyk, który obronił strzały z rzutów karnych Causio i Cabriniego, zaś Zbigniew Boniek w ostatnim podejściu zmusił do kapitulacji jednego z najlepszych w tym czasie bramkarzy świata, Dino Zoffa. Było w "jedenastkach" 4:1 dla Widzewa.

Cała piłkarska Europa wówczas oniemiała. "Kopciuszek" z Polski, który mimo zwycięstw nad Anglikami, nadal nie był doceniany, wyrósł tego dnia na futbolowego potentata. Ludwika Sobolewskiego w Turynie nie było, obserwował przebieg meczu na ekranie telewizora, a powracających z Włoch swoich piłkarzy powitał i pogratulował im sukcesu w porcie lotniczym na Okęciu, dodając: "A nie mówiłem, że można podjąć rywalizację z najlepszymi drużynami Europy, jak równy z równym. Trzeba tylko uwierzyć w swe siły".

Ale sport ma to do siebie, że w najmniej spodziewanych okolicznościach przychodzi załamanie formy. Tak było w trzeciej rundzie Pucharu UEFA, w pierwszym meczu wyjazdowym przeciwko Ipswich Town. Józef Młynarczyk miał bardzo poważne kłopoty rodzinne (choroba ojca), nie mógł normalnie trenować, a więc nie był w najlepszej dyspozycji. Nie tylko on, a cała drużyna zagrała grubo poniżej swych dużych możliwości. Efekt: porażka 0:5. , Cóż, takie wpadki w sporcie się zdarzają tłumaczył po meczu Zbigniew Boniek. Może gdyby Włodek Smolarek zdobył kontaktową bramkę, spotkanie miałoby inny przebieg? Trzeba jednak przyznać, iż wszyscy zagraliśmy słabo. W rewanżu pokażemy, na co nas stać".
Afera na Okęciu.
W meczu rewanżowym Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk i Władysław Żmuda jednak nie wystąpili. Zostali surowo ukarani za tzw. aferę na Okęciu. W pierwszym odruchu prezes Sobolewski zaakceptował wstępnie wyroki piłkarskiej centrali ale później, kiedy wszystkie okoliczności sprawy zostały wyświetlone, interweniował gdzie trzeba, w obronie nie tylko swych, ale wszystkich ukaranych przez PZPN piłkarzy, którzy stali się "kozłami ofiarnymi", bo ktoś na górze chciał pomóc Legii w zajęciu czołowego miejsca.

W rewanżowym spotkaniu z Ipswich, mimo braku czołowej trójki z podstawowego składu, łódzki piłkarze pokazali "widzewski charakter". Anglicy mogli mówić o szczęściu, że przegrali tylko 0:1.
Pierwsze Mistrzostwo Polski.
Afera na Okęciu w dużym stopniu osłabiła drużynę Widzewa, chociaż na Józef Młynarczyk wiosnę dopuszczono do gry Władysława Żmudę i mógł również występować Włodzimierz Smolarek. "Myślałem wtedy, że cały nasz tak misternie budowany plan eksportowej drużyny zostanie całkowicie pogrzebany błędnymi decyzjami PZPN. Biję się obecnie w piersi, że nie dowierzałem wówczas drużynie. Ale wydawało mi się, że bez Zbigniewa Bońka i Józefa Młynarczyka na zdobycie, po raz pierwszy, tytułu mistrza Polski nie będzie nas stać". Piłkarze zrobili jednak swemu prezesowi i wszystkim kibicom piłkarskim Łodzi wielką frajdę, zasiadając po bardzo dramatycznym finiszu na mistrzowskim tronie.

Za sezon 1980/1981 spotkały widzewiaków, obok przywdziania korony mistrza, także wyróżnienia indywidualne: "Złote Buty" redakcji katowickiego "Sportu" zdobył Władysław Żmuda, a Włodzimierz Smolarek znalazł się na czwartym miejscu w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na dziesięciu najlepszych sportowców Polski.

Na wiosnę 1982 r. podczas meczu Widzewa z Gwardią w Warszawie rozeszła się wiadomość, że Zbigniew Boniek podpisał kontrakt z Juventusem Turyn za 1 milion 800 tys. dolarów. "Kto Bońka zastąpi?" - pytano na trybunach warszawskiego klubu prezesa Ludwika Sobolewskiego. "Mam już upatrzonego kandydata. Nie ujawnię jednak jego nazwiska, żeby nikt nie podłożył nam w tym przyszłym transferze nogi".
Pozyskanie Dariusza Dziekanowskiego.
W rok później, konkretnie w przerwie letniej, piłkarski światek dowiedział się kogo Ludwik Sobolewski miał na myśli. Był nim napastnik zdegradowanej do II ligi warszawskiej Gwardii, Dariusz Dziekanowski. Z jego transferem związana jest afera jaka wybuchła w środkach Mirosław Myśliński masowego przekazu. "Już wcześniej domagałem się na ogólnopolskim forum piłkarskim, aby, na wzór drużyn zawodowych, wysokość transferów była podawana do publicznej wiadomości" - tłumaczył prezes Sobolewski: "Zwierzyłem się z tym w rozmowie z jednym z dziennikarzy łódzkich, który opublikował tę sensacyjną na owe czasy wiadomość w swojej gazecie. Podchwyciły ją, z odpowiednimi komentarzami, inne środki masowego przekazu w Polsce. Chodziło o wysokość transferu - 21 milionów ówczesnych złotych. Nie przeczę, to była wysoka suma, ale podpisaliśmy z Dziekanowskim kontrakt aż na 6 lat. To był wielki talent, którego pozyskanie warte było takich pieniędzy. Nie przypuszczałem wtedy, że mój pupil ma nie najlepiej ułożone w głowie, jest w sobie za bardzo zadufany. Transfer okazali się w dalszej przyszłości niewypałem, ale finansowo nic na nim nie straciliśmy".

Gorzej wypadł Widzew na kupnie (w tym samym czasie) z GKS Katowice Jerzego Wijasa, za którego zapłacono 8 mln. zł. Krecią robotę zrobiła tutaj Legia, aby Widzew osłabić. Po kilku meczach Wijasa powołano do odbycia służby wojskowej i za karę, ponieważ nie wyraził zgody na grę w Legii, zabroniono mu nawet kopania piłki w A - klasowej drużynie.

Ale cofnijmy się w czasie do wiosny 1982 r. W przedostatniej kolejce mistrzostw (1 maja) Widzew zwyciężył u siebie 2:0 Arkę Gdynia. Obie bramki zdobył Zbigniew Boniek, dla którego był to pożegnalny występ z łódzką publicznością. O tym kto zdobędzie tytuł mistrza Polski miały zadecydować mecze Ruch - Widzew i Śląsk - Wista. Krakowianie nieoczekiwanie, ale zasłużenie pokonali Śląsk 1:0, zaś Widzew zremisował z Ruchem 1:1. Widzew i Śląsk zdobyli tę samą liczbę punktów (39), ale dzięki korzystniejszym wynikom bezpośrednich spotkań mistrzem Polski, po raz drugi, zostali łodzianie.

- "Zdobycie tytułu mistrzowskiego postawiło przed nami potrzebę przebudowania drużyny" - twierdzi Ludwik Sobolewski. "Odeszło kilku zawodników z podstawowego składu, zaś inni szykowali się również do wyjazdów na "piłkarskie saksy". Staraliśmy się im w tym pomóc, aby mogli, po zakończeniu kariery sportowej, ustawić sobie lepiej życie. Przyszedł wtedy do nas, już znany, Roman Wójcicki, który skończył służbę wojskową w Śląsku Wrocław, a obok niego pozyskaliśmy mato znanych, ale za to bardzo utalentowanych piłkarzy młodszego pokolenia".

W sezonie 1982/1983 zadebiutowali w Widzewie, w ogóle w I lidze, tacy piłkarze, jak: Tadeusz Świątek, Mirosław Myśliński i Wiesław Wraga. Były to bardzo udane transfery, które pozwoliły Widzewowi odgrywać nadal nie tylko czołową rolę w I lidze, ale i w europejskich pucharach.

Jeżeli chodzi o udział w Pucharze Mistrzów to Widzew po wyeliminowaniu drużyny Hibernians z Malty i Rapidu Wiedeń trafił na angielski Liverpool, który był zdecydowanym faworytem. W Łodzi wygrał Widzew 2:0, zaś w rewanżu przegrał 2:3, co dało mu awans do półfinału Pucharu Mistrzów. Tak wysoko 13 lat wcześniej zaszła w tej imprezie tylko warszawska Legia. W półfinale widzewiacy napotkali na swej drodze Juventus Turyn. Tym razem los nie był dla nich łaskawy. "Juve" posiadali wtedy zespół marzeń na czele ze Zbigniewem Bońkiem, Michelem Platinim i Dino Zoffem w bramce. W Turynie drużyna Sobolewskiego przegrała 0:2, zaś w rewanżu, po wyrównanej walce, osiągnęła zaszczytny remis 2:2.

W sezonie 1982/1983 Widzew nie wykorzystał szansy i zajął "tylko" drugie miejsce w lidze, mając zaledwie 1 punkt mniej od poznańskiego Lecha. Z "poznańską lokomotywą" ścigał się też Widzew o palmę pierwszeństwa w następnym sezonie. I znów Lech zdołał wyprzedzić Widzew. Tym razem tylko korzystniejszą różnicą bramkową. Był to piąty tytuł wicemistrza Polski i następnie siódmy występ Widzewa w europejskich pucharach.
Lata 1976-1984.
Lata 1976 - 1984 to najwspanialszy okres sukcesów piłkarskich w historii Widzewa. 2 tytuły mistrza Polski 5 tytułów wicemistrzowskich, to dorobek, którym nie może się poszczycić wiele klubów, mających znacznie dłuższy staż I - ligowy od RTS. Osiągnął też Widzew wiele na europejskiej arenie, stał się sławny na całym bez mata świecie. Było to możliwe dzięki świetnej pracy organizacyjnej działaczy, na czele z Ludwikiem Sobolewskim, pomocy opiekuńczych zakładów pracy i mądrej polityce kadrowej. Ludwik Sobolewski miał z reguły dobrego nosa. Wyciągał z peryferyjnych klubów Polski nieznanych bliżej piłkarzy, którzy później w Widzewie awansowali wysoko w krajowej i międzynarodowej hierarchii piłkarskiej. Majstersztykiem dyplomatycznym było kupienie z ŁKS jednego z najlepszych obrońców ligowych późniejszego bohatera z mistrzostw świata w Hiszpanii, Marka Dziubę. Kibice ŁKS mieli za złe kierownictwu klubu, że sprzedał własnego wychowanka do Widzewa. Sam Marek Dziuba w rozmowie z dziennikarzem powiedział na ten te- mat: "Chciałbym wreszcie chociaż raz wystąpić w europejskich pucharach. Taką szansę daje mi aktualnie tylko gra w Widzewie. Dlatego chętnie skorzystałem z propozycji konkurencyjnego, ale przecież bratniego, łódzkiego klubu".

Jesienią 1984 r. spełniło się marzenie Marka Dziuby, dotarł on, wspólnie z nowymi kolegami do III rundy Pucharu UEFA. W pierwszej rundzie widzewiacy wyeliminowali duński Aarhus GF (2:0, 0:1 ), następnie Borussię Moenchengladbach (2:3, 1:0) i "potknęli" się na Dynamie z Mińska (0:2, 1 :0). Mecz rewanżowy odbył się w Tbilisi (Gruzja) i miejscowi sympatycy futbolu bardzo gorąco dopingowali zespół łódzki.
Zdobycie Pucharu Polski.
Do swych licznych sukcesów Widzew dołączył jeszcze (1985 r.) zdobycie Pucharu Polski. Wygrał wówczas na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie z GKS Katowice rzutami karnymi 3:1 . W PZP łodzianie wylosowali Galatasary Stambuł, drużynę nie najwyżej notowaną w Europie. Widzew był akurat w trakcie budowy nowego zespołu, wypadł poniżej oczekiwań. Wprawdzie wygrał u siebie 2:1, ale na wyjeździe uległ rywalowi 0:1. "Nasza drużyna do tego meczu nie była należycie przygotowana" - skomentował krótko niepowodzenie prezes Ludwik Sobolewski. "Ponadto, chcąc znów odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej musimy wzmocnić zespół kadrowo".

W następnym roku Widzew zajął 3 miejsce w I lidze, co gwarantowało mu udział w Pucharze UEFA. Ale wzmocnienia kadrowe nie okazały się na tyle silne, aby stawić skutecznie czoła najlepszym na starym kontynencie. Po pokonaniu przeszkody w postaci drużyny austriackiej LASK Linz (1:1, 1:0), trafili w drugiej rundzie na czołowy zespół Bundesligi Bayer Uerdingen, remisując u siebie 0:0 i przegrywając na boisku w Krefeld 0:2.
Chude lata widzewskiej Piłki nożnej.
Nastąpiły lata chude dla widzewskiej Piłki nożnej. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna państwowych zakładów pracy, które sponsorowały Widzew, nie pozwoliła klubowi na rozwinięcie szerszych lotów. Do głębokiego kryzysu doszło w 1988 r., kiedy na skutek decyzji politycznej (zebranie sprawozdawczo - wyborcze okazało się farsą) zmieniony został gruntownie zarząd RTS. Musiał odejść prezes Ludwik Sobolewski i jego najbliżsi współpracownicy, którzy mieli już opracowany długofalowy plan działania odbudowy widzewskiej Piłki. Nowi ludzie kierujący klubem nie zdali egzaminu. Piłka nożna w Widzewie chyliła się coraz bardziej po równi pochyłej.

"Sobolewski wróć, czeka Łódź!" - wznosili okrzyki kibice RTS. Żądania kibiców zbiegły się z protestem części działaczy i pracowników RTS, którzy krytykowali niedotężność ludzi kierujących klubem. Ludwik Sobolewski nie za bardzo chciał przyjąć propozycję powrotu. Był rok 1990 następowały w Polsce zmiany ustrojowe, dla sportu wyczynowego nastawały bardzo ciężkie czasy. Brakowało sponsorów. "Nie mogę zapewnić, że zdołam uratować drużynę przed spadkiem do II ligi - tłumaczył były wówczas prezes RTS. Całe odium spadnie potem na mnie".
Powrót "Sobola".
W 1990 r. Ludwik Sobolewski, pod naciskiem opinii publicznej, powrócił do Widzewa. Nie zdołał, mimo czynionych wysiłków, uratować drużyny przed degradacją z ekstraklasy. Kwarantanna Widzewa w II lidze trwała tylko jeden sezon (1990/1991 ). Sobolewski, wraz ze swymi najbliższymi współpracownikami, odwiedzał w międzyczasie liczne stadiony I i II ligi. Wynikiem tych obserwacji było pozyskanie m. in. takich piłkarzy, jak: Piotr Wojdyga, Bogdan Jóźwiak i Paweł Miąszkiewicz. I znów przebojem wdarł się Widzew do polskiej czołówki, zajmując w sezonie 1991/1993 3 miejsce.
Blamaż z Eintrachtem Frankfurt.
Kolejny start w europejskich pucharach. Pech. Wylosowano jeden z najlepszych w tym czasie klasowych zespołów w Europie, Eintracht Frankfurt. Szeregi Widzewa wzmocnił jeden z najbardziej bramkostrzelnych napastników w polskiej lidze Marek Koniarek. Niestety, po remisie (2:2) Eintracht rozgromił widzewiaków na boisku we Frankfurcie 9:0:

- "To był, nie tylko dla mnie, ogromny szok" - stwierdził po tym Marek Koniarek niefortunnym występie prezes Sobolewski. "Szok podwójny: sportowy i moralny. Namówiłem ludzi, znanych w Łodzi i w Polsce biznesmenów, aby włożyli w piłkarski Widzew swe prywatne pieniądze. Bałem się, że to niepowodzenie może ich zrazić do dalszego finansowania klubu. Na szczęście, Andrzej Pawelec, Andrzej Grajewski i Ismat Koussan okazali się przyjaciółmi Widzewa z prawdziwego zdarzenia, wykazując przy tym dużo zdrowego rozsądku".

"Przyznaję iż bałem się wtedy, że moja idea utworzenia Autonomicznej Sekcji Piłki Nożnej Widzew SA może upaść. A była to jedyna droga, aby w zmienionych warunkach ustrojowych piłka nożna w Widzewie mogła się nadal pomyślnie rozwijać".

Ostatecznie wszystko potoczyło się pomyślnie i Widzew znów mógł podjąć walkę o prymat w kraju. Po kilku latach kiedy to drużyna plasowała się w środkowych rejonach tabeli przełom nadszedł w sezonie 1994/95. Widzew został mistrzem jesieni tuż przed Legią Warszawa i z kilkoma punktami przewagi nad zespołem GKS Katowice. Wiosna upłynęła pod znakiem rywalizacji łodzian z wojskowymi. Ostatecznie z tego pojedynku obronną ręką wyszła Legia, a widzewiakom przypadł w udziale kolejny tytuł wicemistrza Polski. Dużą rolę w tym sukcesie odegrało przyjęcie do zespołu trenera Franciszka Smudy, który potrafił odpowiednio zmobilizować drużynę i odpowiednio pomóc poszczególnym graczom w doskonaleniu swoich umiejętności.
Nowe twarze w Widzewie.
Aby zespół mógł z powodzeniem walczyć o prymat w kraju musiało nastąpić jego wzmocnienie. W Widzewie pojawiło się wielu młodych i utalentowanych zawodników: Mirosław Szymkowiak, Daniel Bogusz, Marek Citko. Szczególnie sprowadzenie do Łodzi z Jagiellonii Białystok tego ostatniego okazało się doskonałym posunięciem. Drużyna z doskonałą obroną (Andrzej Woźniak w bramce, Tomasz Łapiński, Marek Bajor), silną drugą linią (Ryszard Czerwiec, Zbigniew Wyciszkiewicz, Marek Citko) i super skutecznym atakiem (Marek Koniarek, Rafał Siadaczka) był naprawdę potężnym przeciwnikiem, którego mogła się bać każda drużyna w kraju.
Pechowy start w Pucharze UEFA.
Wysokie miejsce w tabeli wiązało się oczywiście z kolejnym występem w pucharze UEFA. Nie można jednak tego występu zaliczyć do udanych. Widzew odpadł stosunkowo wcześnie i to z właściwie dotąd nieznanym rywalem, Czernomorcem Odessa. Pierwszy mecz odbył się na wyjeździe, gdzie łodzianie przegrali 1:0. Mimo to kibice byli optymistycznie nastawieni co do wyniku rywalizacji w perspektywie rewanżu na stadionie przy alei Piłsudskiego. Mecz ten odbywał się pod dyktando Widzewa, a gra prawie cały czas toczyła się na połowie zawodników z Odessy. Niestety łodzianom brakowało skuteczności. W regulaminowym czasie padła tylko jedna bramka, a dogrywka również nie przyniosła rozstrzygnięcia. W tej sytuacji o wszystkim decydowały rzuty karne, w których lepsi okazali się Ukraińcy. Bohaterem meczu został bramkarz Czernomorca będący w niesamowitej dyspozycji i tylko dzięki niemu nadzieje łodzian na dalszą grę w europejskich pucharach zostały przekreślone.
Oldboje Widzewa.
W 1995 r. minęła dziesiąta rocznica powstania drużyny piłkarskiej oldbojów RTS Widzew. Powołana samoistnie do życie grupa inicjatywna, w skład której wchodzili: Zdzisław Kostrzewiński, Andrzej Możejko, Jan Jeżewski i Andrzej Wojciechowski, b. zasłużeni piłkarze widzewskiego klubu, postanowiła utworzyć zespół oldbojów. To był strzał w przysłowiową dziesiątkę. Na apel grupy inicjatywnej odpowiedziało liczne grono piłkarzy, którzy w Widzewie odnosili swe największe sukcesy sportowe i pragnęli nadal grać pitkę w jego barwach. Inicjatywa ta zyskała poparcie zarządu RTS Widzew, z którego ramienia bezpośrednią opiekę nad oldbojami przejęta Ewa Gotuch. Z kolei materialne wsparcie oldboje otrzymali od Andrzeja Grajewskiego, który swe piłkarskie kroki stawiał w Widzewie i chociaż wyemigrował do Niemiec pozostał bardzo wierny macierzystemu klubowi. Andrzej Grajewski do dziś dnia nie tylko przeznacza środki finansowe na utrzymanie drużyny oldbojów, ale sam, jeżeli mu tylko czas pozwala, występuje na boisku. Drużyna piłkarska oldbojów Widzewa zdobywała w okresie swego istnienia wielokrotnie tytuł mistrza okręgu łódzkiego i trzykrotnie triumfowała w mistrzostwach Polski, które odbywają się co roku w Byczynie. W ostatnich dwóch latach (1994 1995) widzewiacy nie mieli równych sobie. Wszystko wskazuje na to, że i w tym roku po raz czwarty sięgną po to cenne trofeum. Całkiem dobrze radzą sobie również starsi widzewiacy w turniejach halowych, wygrywając dwukrotnie zawody organizowane przez GKS Bełchatów. Osobny rozdział w dorobku oldbojów Widzewa stanowią ich spotkania z drużyną Orłów Górskiego. Mecze te są zawsze dużym wydarzeniem sportowym w Łodzi. Oldboje Widzewa w rywalizacji z drużyną Orłów, w której występuje wielu znakomitych ongiś piłkarzy, wyszli do tej pory na remis jedno zwycięstwo, remis i jedna porażka).Barwy oldbojów Widzewa na przestrzeni tych lat bronili: Andrzej Osowski, Wiesław Surlit, Jerzy Zajda, Tadeusz Świątek; Mirosław Tłokiński, Krzysztof Kamiński, Krzysztof Surlit, Zdzisław Kostrzewiński, Andrzej Możejko, Jan Jeżewski, Andrzej Grębosz, Tadeusz Gapiński, Marek Pięta, Andrzej Pyrdoł, Mirosław Sajewicz, Marek Dziuba, Andrzej Grajewski, Mariusz Romanowski, Sławomir Trojanowski, Zbigniew Karolak, Zbigniew Przesmycki, Marek Wojciechowski, Andrzej Wojciechowski, Jacek Stańczyk, Ryszard Wójcik, Andrzej Dudek, Jerzy Łuczyński, Paweł Za- wadzki, Waldemar Domagała, Marek Sroka, Eugeniusz Przybylski i Marokańczyk Murat. Długoletnim kierownikiem drużyny oldbojów jest Ireneusz Podyma, któremu w pracy pomagają: Roman Hospin, Jerzy Hylewski i masażysta Waldemar Walda.
Juniorzy Widzewa - vice Mistrzowie Polski.
Jednym z największych osiągnięć piłkarskich w historii RTS Widzew jest zdobycie przez drużynę juniorów w 1995 r. tytułu wicemistrza Polski. Mogło być lepiej, ale w decydującym rewanżowym meczu z Lechem Poznań widzewiacy zremisowali na własnym stadionie 2:2. W pierwszym finałowym spotkaniu w Poznaniu łodzianie przegrali zaledwie 1 :2 (1 :1 ). Prowadzenie dla widzewiaków, już w 2 min. uzyskał Szczęsny, ale po strzałach Szuby (23 min). i Zieniuka (62 min.) gospodarze rozstrzygnęli mecz na swą korzyść. Spotkanie rewanżowe miało bardzo dramatyczny przebieg. Do przerwy zdecydowanie lepszy był Widzew, prowadząc 2:0 po strzałach Milczarka (22 min.) i Similaka(24 min.). W tym momencie wydawało się, że juniorzy Widzewa są już mistrzami Polski. Niestety, w drugiej części łodzianie wyraźnie opadli z sił i Lech zdołał doprowadzić do remisu 2:2, zdobywając bramki ze strzałów Matuszczaka (35 min). i Wichniarka (61min.). Mimo kilku dogodnych sytuacji strzeleckich młodzi piłkarze Widzewa nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swą korzyść. Mistrzem kraju został Lech. W tym decydującym meczu Widzew wystąpił w składzie: Ludwikowski - Biatecki, Markiewicz (7, Pietrzyk), Rosiecki - Szymkowiak, Similak, Dziąg, Głusiński - Szczęsny, Milczarek (63, Florczak), Kubiak. Długa była droga widzewiaków do srebrnego medalu mistrza Polski. Rozpoczęła się ona 8 lat wcześniej, kiedy po przeprowadzonej selekcji trener Jacek Dzieniakowski utworzył grupę trampkarzy składającą się z następujących adeptów futbolu: Jarosława Perszkiewicza, Macieja Kopackiego, Rafała Similaka, Piotra Głusińskiego, Macieja Bieleckiego, Jarosława Florczaka, Rafała Kubiaka, Michała Milczarka Marcina Pieprzyka, Piotra Kielskiego, Tomasza Masiarka i Tomasza Wilka. Grupa ta połączona została później z chłopcami szkolonymi przez trenera Waldemara Domagałę, który doprowadził drużynę, pracując z nią przez ostatnie 3 lata, do tytułu wicemistrza Polski. Z grupy Domagały rekrutowali się: Łukasz Dziąg, Błażej Krakata Mariusz Ircha, Marcin Radziwon i Marcin Rosiecki. Po zdobyciu tytułu mistrza juniorów makroregionu centralnego zespół Widzewa zasilony został przez: bramkarza Marcina Ludwikowskiego z Pogoni Skalmierzyce Roberta Glubę z Włókniarza Zgierz a także wypożyczonego z Orta/WAM Łukasza Markiewicza i Gabriela Szczęsnego z Turu Turek. W meczach pół-finałowych i finałowych drużynę juniorów wzmocnił Mirosław Szymkowiak, podstawo-wy zawodnik I - ligowej drużyny Widzewa. W pracy trenerowi Waldemarowi Domagale pomagał społecznie Mirosław Westfal. W turnieju półfinałowym mistrzostw Polski juniorów, który odbył się na boisku w Pabianicach widzewiacy zajęli pierwsze miejsce wygrywając ze Stalą Mielec i Stomilem Olsztyn oraz remisując w ostatnim meczu z Siarką Tarnobrzeg 1:1. Końcowa tabela półfinałów: 1 . Widzew 7:1 (7 - 1), 2. Siarka 5:2 (3 - 2), 3. Stal 3:5 (2 - 5), 4. Stomil 1:7(0 - 4).W Widzewie szkoli się od lat, systematycznie 8 grup młodzieżowych od trampkarzy po juniorów. Coraz częściej wychowankowie Widzewa awansując do pierwszej kadry klubowej, występują również w drużynach narodowych juniorów i młodzieżowców drużyny, która zdobyła wicemistrzostwo Polski, do kadry narodowej juniorów awansowali: Rafał Kubiak i Marcin Ludwikowski, w szerokiej kadrze jest zaś Kielski. Drużyny najmłodsze w Widzewie mogą się pomyślnie rozwijać dzięki warunkom szkoleniowym stworzonym przez klub i dużej pomocy finansowej rodziców. Na przestrzeni ostatnich lat kierownikami społecznymi drużyny, która doprowadzona została do tytułu wicemistrza kraju, byli: Tadeusz Spychalski, Janusz Bielecki i Rafał Kopacki.
Sezon 1995/96
Sezon 1995/96 to chyba jeden z najwspanialszych sezonów Widzewa w historii jego występów w ekstraklasie. Cały czas toczyła się walka o mistrzostwo Polski między łodzianami a Legią Warszawa osławioną udanymi występami w Lidze Mistrzów. Dominacja tych dwóch drużyn była tak widoczna, że już na kilka kolejek przed końcem było jasne, że tylko jedna nich może zdobyć tytuł najlepszego zespołu Polski. Dość powiedzieć, że po zakończeniu sezonu trzeci zespół rozgrywek, Hutnik Kraków, miał do lidera 36 punktów straty. Widzew i Legia "szły równo", żadna z drużyn nie była w stanie wywalczyć jakiejkolwiek większej przewagi punktowej nad drugą. W tej sytuacji o tytule mistrza Polski decydowało spotkanie dwóch czołowych zespołów na Łazienkowskiej. Na cztery kolejki przed końcem sezonu zespoły te miały równą ilość zdobytych punktów i wiadome było, iż drużyna, która wygra nie da sobie już wydrzeć zdobytej przewagi. Mecz w Warszawie był bardzo zacięty. Po bezbramkowej pierwszej połowie, w drugiej pierwsi przebudzili się legioniści zdobywając bramkę po rzucie rożnym i strzale Wieszczyckiego. Widzew jednak nie załamał się. Zaznaczyła się jego wyraźna przewaga, a jej udokumentowanie było tylko kwestią czasu. I rzeczywiście po golach Koniarka i Szarpaka ze zwycięstwa 1:2 cieszyli się łodzianie. W trzech ostatnich kolejkach nie dali już sobie odebrać prowadzenia i sięgnęli po raz trzeci w historii po tytuł mistrza Polski. Później zdobyli jeszcze superpuchar wygrywając ze zdobywcą Pucharu Polski Ruchem Chorzów. Należy zauważyć, że Widzew w sezonie 1995/1996 ani razu nie schodził z boiska pokonany notując siedem remisów i aż 27 zwycięstw. Królem strzelców został Marek Koniarek strzelając 29 bramek osiągając jednocześnie w swojej karierze ligowej granicę stu goli.

Mając w perspektywie występ w rundzie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów zespół musiał znów zostać wzmocniony. Sprowadzono do Widzewa z Legii Radosława Michalskiego i Macieja Szczęsnego, który zajął w bramce miejsce Andrzeja Woźniaka, który odszedł do portugalskiego FC Porto, z Lecha Pawła Wojtalę i Jacka Dembińskiego oraz Sławomira Majaka i Marcina Zająca. W trakcie następnego sezonu na skutek nieporozumień z trenerem rozstał się z Widzewem Marek Koniarek, jednak trzeba przyznać że znaleźli się godni jego zastępcy.
Zacięta walka o awans do Champions League.
Teraz z niecierpliwością czekano na losowanie rundy wstępnej Ligi Mistrzów. Los przydzielił Widzewowi mistrza Danii Broendby IF Kopenhaga, a mecze wyznaczono na 7 sierpnia w Łodzi i 21 sierpnia w stolicy Danii. Strzałem w dziesiątkę ze strony trenera Franciszka Smudy było wprowadzenie na boisko podczas pierwszego meczu w Łodzi Jacka Dembińskiego za słabo spisującego się Marka Koniarka. I to właśnie on uzyskał w 65 min. prowadzenie dla gospodarzy. To poderwało zespół gospodarzy do jeszcze bardziej wzmożonego wysiłku co zaowocowało zdobyciem drugiego gola przez Sławomira Majaka (73). 2:0 to był już duży kapitał. Niestety Widzewiacy źle ustawili mur i Ole Bjur (75) zmniejszył rozmiary porażki na 1:2. Spotkanie rewanżowe piłkarze Broendby rozpoczęli od skomasowanych ataków i uzyskali do przerwy dwubramkową przewagę. A kiedy tuż po przerwie, w 47 min., Kim Vilfort podwyższył wynik na 3:0, wydawało się, iż szansę Widzewa na awans do Ligi Mistrzów zostały całkowicie pogrzebane. Siedzący tuż obok loży prasowej właściciele Widzewa - Andrzej Pawelec i Ismat Koussan pobledli na twarzach. I oni, widać to było, jakby stracili wiarę w odmianę losu. Ale nie ich piłkarze. Kiedy w 57 min. Marek Citko pokonał Krogha po akcji z klasycznej kontry, znów w sercach łódzkich kibiców i działaczy odżyły nadzieje. Ale wydarzenia na boisku nie kształtowały się po myśli gości. W bezustannym natarciu byli gospodarze, których jednak opuściło szczęście. Było ono natomiast tym razem po stronie Widzewa. Tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego, w 89 min. Paweł Wojtala, skierował pitkę głową do siatki po strzale Sławomira Majaka. Był to gol na wagę awansu do finału Ligi Mistrzów. Siadł na murawie Andrzej Grajewski, jeden ze współwłaściciel Widzewa i kryjąc twarz w dłoniach płakał łzami radości.
Liga Mistrzów na Widzewie.
23 sierpnia odbyło się w Genewie losowanie i podział na 4 grupy tych 16 drużyn, które zakwalifikowały się po rundzie wstępnej do Ligi Mistrzów. Widzew znalazł się w grupie B, a ślepy los za przeciwników wyznaczył mu: Atletico Madryt, Borussię Dortmund i Steauę Bukareszt. Przed pierwszym meczem Borussia Dortmund - Widzew, były lider łódzkiego zespołu Zbigniew Boniek powiedział m. in.: "Z moich piłkarskich doświadczeń wynika jednoznacznie, że nie ma takich rywali, których nie można pokonać. Teoretycznym faworytem jest Borussia. Ale to wcale nie oznacza, że ona zostanie zwycięzcą. Widzewiacy udowodnili, że są znów drużyną z charakterem, a więc bynajmniej nie stoją na z góry straconej pozycji". I Widzew miał dużą szansę, aby zremisować z Borussią na stadionie w Dortmundzie. Przegrał honorowo 1 :2, nie będąc drużyną gorszą od rywali. Podkreślił to również prezes Andrzej Pawelec, mówiąc: "Jestem dumny z postawy swoich piłkarzy, zasłużyli na najwyższe słowa uznania". Znakomitą postawę łódzkich piłkarzy komplementował również trener Borussi Ottmar Hitzfeld, tłumacząc równocześnie słabszą dyspozycję niektórych swych zawodników przebytymi kontuzjami. Zaś "Dortmunder Zeitung" napisał po meczu: "Widzew gra znacznie lepiej od reprezentacji Polski, a Marek Citko jest już jednym z najlepszych napastników w Europie".

Ale mecz z Borussią Dortmund przeszedł już do historii. Szara codzienność nakazywała Widzewiakom grać na pełnych obrotach w każdym meczu ligowym, aby nie dać się zdetronizować Legii. Trzeba też było poczynić odpowiednie przygotowania do występu przeciwko mistrzowi Hiszpanii Atletico Madryt. Już na tydzień przed tym piłkarskim wydarzeniem wszystkie bilety na stadion Widz zostały wyprzedane. Tymczasem trenerowi Franciszkowi Smudze wypadło sporo dalszych włosów z głowy ze zmartwienia. Z powodu kontuzji nie mogli być brani pod uwagę: główna podpora łódzkiej defensywy Tomasz Łapiński, świetny rozgrywający Ryszard Czerwiec i znajdujący się w znakomitej formie, szybki jak błyskawica Rafał Siadaczka. To było bardzo poważne osłabienie Widzewa. I dlatego też łodzianie nie byli w stanie 25 września sprostać na własnym boisku Atletico Madryt. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że w tym dniu mistrz Hiszpanii zdecydowanie górował umiejętnościami piłkarskimi nad widzewiakami. Nic przeto dziwnego, że mistrz Polski przegrał aż 1 :4. Na osłodę pozostało się cieszyć z przepięknej bramki zdobytej przez Marka Citkę z odległości ponad 40 m. To był piłkarski majstersztyk, bramka godna filmowego zapisu, która na stałe wejdzie do historii światowego futbolu. Mistrz Rumunii Steaua Bukareszt, borykając się z dużymi kłopotami finansowymi, już wcześniej posprzedawał do zagranicznych klubów co lepszych swych zawodników. Powstała więc spora szansa, aby Widzew po dwóch porażkach w Lidze Mistrzów odniósł zwycięstwo a w najgorszym wypadku zremisował. Tymczasem w łódzkim klubie wystąpiły niespodziewanie duże kłopoty kadrowe. Trener Franciszek Smuda mógł zabrać do Bukaresztu tylko 13 zawodników. Na skutek doznanych kontuzji nie mogli w tym meczu wystąpić: Piotr Szarpak, Rafał Siadaczka i Ryszard Czerwiec, a za żółte kartki: Andrzej Michalczuk i Zbigniew Wyciszkiewicz. W rezerwie pozostali tylko bramkarz Tomasz Muchiński i jedyny zawodnik z pola - Marcin Zając. Mimo to łodzianie zdołali nawiązać z Rumunami wyrównaną walkę. Już do przerwy szansę na zdobycie bramki zmarnował Jacek Dembiński a w drugiej odsłonie - Radosław Michalski. Kiedy wydawało się, że spotkanie zakończy się rezultatem bezbramkowym, w 84 min. Tomasz Łapiński tak niefortunnie wybijał piłkę, chcąc zażegnać grożące niebezpieczeństwo, że odbita się ona od nogi Daniela Bogusza i wpadła do bramki Widzewa. Daniel Bogusz popłakał się w szatni z rozpaczy. Ale przecież to nie była jego wina, a zwykły przypadek, jaki często towarzyszy zmaganiom w pitce nożnej. Częściową winą za porażkę łodzian obarczyć raczej należało stronniczego sędziego Georgiusa Bikasa z Grecji. Słusznie powiedział Andrzej Grajewski: "Sędzia faworyzował gospodarzy i zbył pochopnie obdzielił naszych piłkarzy aż czterema żółtymi kartkami. Nasza drużyna zasłużyła swą postawą na duże pieniądze, a nie weźmie ani grosza. Jestem jednak przekonany, że walcząc w pełnym składzie pokonamy w rewanżu Rumunów". 30 października doszło w Łodzi do rewanżu Widzew - Steaua. Trener gości Dumitru Dumitriu zapowiedział na konferencji przed meczowej, że w aktualnej sytuacji kadrowej (po odejściu luliana Filipescu i kontuzji Mariusa Baciu) będzie zmuszony nastawić swój zespół na grę z kontrataku. Z kolei trener Franciszek Smuda stwierdził: "O wiele wyżej oceniam nasze możliwości na dzisiejsze zwycięstwo, aniżeli przed trzema tygodniami w Bukareszcie. Teraz mam do dyspozycji, z wyjątkiem leczącego kontuzję Rafała Siadaczki wszystkich piłkarzy". I Widzew wygrał zasłużenie 2:0, zarabiając tym samym 2 mln. franków szwajcarskich płaconych przez UEFA W szatni uradowani Widzewiacy wznosili toasty piwem. Po jednej butelce na głowę, nad czym czuwał kierownik drużyny Tadeusz Gapiński. Najbardziej szczęśliwi byli, co rzecz zrozumiała, zdobywcy bramek - Sławomir Majak i Ryszard Czerwiec. "A już się bałem, że będzie to dla mnie kiepski mecz, kiedy w początkowej fazie spotkania nie wykorzystałem dwóch okazji do strzelenia goli" - mówił rozradowany Sławomir Majak. W radosnym też nastroju przystępowali piłkarze Widzewa do rewanżowego meczu w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund. Kilka dni wcześniej pokonali (1 :0) na własnym boisku warszawską Legię i zasiedli na fotelu lidera rozgrywek I ligi. Cieszyło nie tylko zwycięstwo, ale i dobry poziom gry Widzewa w tym meczu. Powiało tym samy optymizmem przed spotkaniem z Borussią. Mistrz Niemiec to znana nie tylko w Europie wielka firma piłkarska, mająca w swym składzie kilku reprezentantów Niemiec. Nic przeto dziwnego, że chętnych kibiców do obejrzenia tego spotkania było znacznie więcej niż miejsc na widzewskim stadionie. Marek Koniarek, zdobywca "złotych butów" redakcji "Expressu Ilustrowanego" za sezon 1995/1996 który przeniósł się do II - ligowego klubu austriackiego, zaapelował do swych b. kolegów z Widzewa: "Utrzyjcie nosa przemądrzałej i pewnej siebie Bundeslidze. Cały polski futbol będzie miał z tego powodu olbrzymią satysfakcję". Widzewiacy do końca nosa Borussi Dortmund nie utarli, ale i tak odnieśli duży sukces remisując z mistrzem Niemiec 2:2. Lider polskiej ekstraklasy stoczył wyrównany pojedynek, ba przy odrobinie szczęścia mógł tę konfrontację rozstrzygnąć na swą korzyść. O dobrej grze Widzewa najlepiej świadczy wypowiedź obrońcy Borussi, wielokrotnego reprezentanta Niemiec, Juergena Kohlera, który zdobył dla Borussi wyrównującą bramkę. Powiedział on: "Jesteśmy zadowoleni z remisu. Widzew to dobra drużyna, a dzisiaj zagrał na świetnym poziomie".

Po zwycięstwie nad Steauą i remisie z Borussią Widzew miał na swym koncie 4 punkty. Istniał jeszcze cień szansy na to, aby zakwalifikować się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Do osiągnięcia tego celu potrzebne jednak było zdobycie trzech punktów w ostatnim spotkaniu eliminacyjnym w grupie B z Atletico Madryt. I to w jaskini Iwa. Widzewiacy przylecieli do Madrytu w bojowych nastrojach i stoczyli wyrównany pojedynek z mającym światowe aspiracje Atletico. Przegrali pechowo 0:1, a byli bliżsi uzyskania zwycięstwa od rywali. Bramkę stracili łodzianie w 83 min. po problematycznym rzucie wolnym podyktowanym przez sędziego Krondla z Czech za rzekomy faul Sławomira Majaka na Aguilerze. "To była fatalna pomyłka sędziego" - mówił na konferencji po meczowej Franciszek Smuda. - "Majak, dobrze to widziałem wybił czysto pitkę spomiędzy nóg gracza Atletico". Wynik poszedł jednak w świat, werdyktu sędziowskiego nie można zmienić. Ale sam wynik mógł ulec zmianie gdyby w 90 min. spotkania Radosław Michalski wykorzystał stuprocentową okazję do strzelenia gola. Po świetnie rozegranej akcji ofensywnej łódzki pomocnik znalazł się w sytuacji sam na sam z wybiegającym bramkarzem gospodarzy. Piłkę posłał obok niego, ale też i obok słupka. Olbrzymia szansa została zmarnowana. Można i należy jednak powiedzieć, że Widzew z honorem pożegnał się z Ligą Mistrzów. Podkreślił to w swej wypowiedzi, obecny na meczu, ambasador Polski w Hiszpanii Władysław Klaczyński, mówiąc: "Jestem bardzo zadowolony z postawy łódzkiej drużyny. Ogromna szkoda, że ich wielki wysiłek poszedł na marne. Polacy zasłużyli na duże słowa uznania, pokazali, że w pitkę nożną dobrze grać potrafią". Zachwycano się przede wszystkim grą Marka Citki, ale i pozostali jego koledzy imponowali znawcom futbolu. Nikt z nich nie spodziewał się przecież, że Polacy będą w stanie dorównywać najlepszym. Tak więc występy Widzew w Lidze Mistrzów dobrze przysłużyły się polskiej piłce nożnej.
Wymiana zawodników.
Kolejne osłabienie Mistrza Polski - Ryszard Czerwiec - jeden z najlepszych techników w historii łódzkiej jedenastki został oddany do francuskiej drużyny pierwszoligowej En Avant Guingamp. Natomiast po rundzie wiosennej Paweł Wojtala przeniósł się do niemieckiej drużyny SV Hamburg. Jednak na miejsce Ryszarda Czerwca, który będzie teraz występował w lidze francuskiej, do Widzewa został pozyskany z Ruchu Chorzów Dariusz Gęsior. Finisz transferowy Widzewa Łódź należał do bardzo udanych. Pomimo niemiłej atmosfery wokół dotychczasowej działalności łodzian na tym polu udało się sprowadzić do drużyny Mistrza Polski z zagranicy dwóch zawodników. Pierwszym z nich jest rozgrywający reprezentacji Mołdawii i chyba najlepszy piłkarz tego kraju Alexander Curtian. Po drugie na skutek trwających już jakiś czas poszukiwań obrońcy, który mógłby zastąpić Pawła Wojtalę, pozyskano do zespołu zawodnika występującego do tej pory w Bundeslidze. A jest nim Ulrich Borowka, kilkukrotny reprezentant Niemiec.
Widzew w sądzie.
9 kwietnia 1997 Widzew kontra Jagiellonia. Sąd w Łodzi zajął się sprawą dotyczącą wystąpienia klubu Jagiellonii Białystok o odszkodowanie za rzekome bezprawne korzystanie przez Widzew z gry Marka Citko. Działacze z Białystoku zarzucają klubowi z alei Piłsudskiego złamanie umowy transferowej, w której zawarta była również nota, iż w takim wypadku zawodnik bezwarunkowo powraca do Jagiellonii. Wcześniej do sądu trafiła również sprawa o ustalenie przynależności klubowej obecnie najdroższego polskiego piłkarza. Na wniosek łodzian sąd podjął decyzję o łącznym rozpatrywaniu obu spraw. W związku z tym teraz trzeba będzie poczekać kilka miesięcy zanim dowiemy się czegoś więcej o dalszych losach procesu. Tym czasem Marek, najbardziej znany piłkarz Widzewa Łódź, podpisał indywidualną umowę z producentem sprzętu sportowego firmą Nike będącą od tej pory sponsorem łodzianina.
Protest kibiców.
16 maja 1997 r. kibice Widzewa wystosowali do klubu oficjalne oświadczenie, że czują się zawiedzeni postawą Widzewa w meczu Pucharu Polski z GKS Katowice. Przypomnijmy, iż w tym meczu łodzianie wystawili praktycznie rezerwowy skład, a i sama gra jak również dokonywane zmiany wskazywały na to, że zespołowi wyraźnie nie zależy na awansie do finału. Kibice w piśmie prosili, aby podobna sytuacja już nigdy nie zaistniała, gdyż w przeciwnym wypadku brak łódzkiej publiczności w meczach wyjazdowych Widzewa stanie się faktem. Tymczasem jeden z podstawowych zawodników Widzewa - Sławomir Majak będzie przez najbliższe trzy lata występował w Hansie Rostock. Pozostanie on jednak w Widzewie do zakończenia rozgrywek polskiej ekstraklasy, a może nawet na eliminacje do Ligi Mistrzów.
Mistrzostwo Polski w 5 minut.
To było 18. czerwca 1997 - Ten mecz widzieli w Polsce chyba wszyscy. A jeśli nie widzieli - to mają czego żałować Legia szybko zdobyła bramkę, w drugiej połowie dorzuciła druga, a później Kucharski trafił w słupek Widzew niby miął przewagę, był więcej przy piłce, częściej strzelał - ale właściwie nie potrafił zagrozić piłkarzom Legii. I kiedy już wszyscy byli pewni, Iż Widzew polegnie, w końcu w 88 min. Majak strzelił pierwszego gola. Odżyły kibicom wspomnienia, kiedy to Widzew strzelił bramki w ostatnich minutach. I STAŁO SIĘ !!! W 90 min. dokładne dośrodkowanie Dariusz Gęsior cudownym strzałem głową zamienia na wyrównującą bramkę. Ta bramka załamała legionistów, a uskrzydliła widzewiaków. Chwilę później Legia strzeliła bramkę, ale sędzia słusznie jej nie uznał gdyż została zdobyta ze spalonego. W 93 min. Andrzej Michalczuk zapewnił zwycięstwo Widzewowi. Trzy bramki w ostatnie 5 minut meczu to bramki które wstrząsnęły stolicą ! Po arcydramatycznym i ciekawym meczu Legia uległa Widzewowi 2:3. Był to jeden z najlepszych meczy Widzewa w historii jego istnienia.

Dopełnieniem formalności był ostatni mecz Widzewa na własnym boisku z Rakowem Częstochowa. Mecz chciało obejrzeć więcej ludzi niż może pomieścić stadion!. Mimo iż w telewizji leciała bezpośrednia transmisja meczu, większość ludzi chciała świętować czwarte Mistrzostwo Polski razem z piłkarzami. Ze względu na kontuzję Macieja Szczęsnego w bramce debiutował młody bramkarz - Marcin Ludwikowski, który należy przyznać bronił całkiem nieźle. Widzewiacy łatwo uporali się z rywalem wygrywając aż 5:1, a nie lada wyczynem popisał się super snajper Widzewa - Jacek Dembiński który sam strzelił wszystkie pięć bramek. Potem już tylko strzelały korki od szampanów, sztuczne ognie i nastąpiło uroczyste wręczenie Pucharu i złotych medali. Po mieście do późnych godzin wieczornych jeździły samochody z wywieszonymi w oknach szalikami łódzkiego Widzewa.
Wielka wyprzedaż i nowe wzmocnienia.
Po zakończeniu Mistrzowskiego sezonu 1996/1997 w Widzewie nastąpiła wielka wyprzedaż zawodników. Z al. Piłsudskiego odeszli czołowi gracze I ligowej drużyny. Sławomir Majak do Hansy Rostock, Jacek Dembiński do HSV Hamburg, Urlich Borowka - powrócił do Niemiec. Po zakończeniu sezonu odeszli także wszyscy bramkarze : Maciej Szczęsny i Tomasz Muchiński (zakończył karierę), a debiutujący w meczu z Rakowem Marcin Ludwikowski został wypożyczony do drugoligowej Warty Poznań. Jakby tego było kontuzjowany był Marek Citko i Andrzej Michalczuk, a w trakcie sezonu odeszli Paweł Miąszkiewicz - Petrochemia Płock i Zbigniew Wyciszkiewicz - ŁKS Ptak Łódź.

Na całe szczęście na miejsce tych piłkarzy działacze łódzkiego klubu pozyskali nowych, mniej doświadczonych, ale za to młodych piłkarzy. Pozyskano min: Macieja Terleckiego z ŁKS Ptak Łódź, Arkadiusza Onyszkę z Lecha Poznań, Sławomira Olszewskiego z Unii Tarnów, Andrzeja Kobylańskiego z SV Waldhof Mannheim, Marka Szemońskiego z Górnika Zabrze. Kolejnym wzmocnieniem był Bleriot Heuyot - Tobit ze Szczecińskiej Pogoni oraz pozyskany w trakcie sezonu z Lecha Poznań - Artur Wichniarek.
Ludwik Sobolewski po raz trzeci.
8 stycznia 1998 r. na posiedzeniu zarządu SPN Widzew SSA przyjęto rezygnację Andrzeja Pawelca ze stanowiska prezesa zarządu. Na jego miejsce powołano twórcę "Wielkiego" Widzewa z przełomu lat 70 i 80 - Ludwika Sobolewskiego, który po raz trzeci miał wyprowadzić piłkarski Widzew na prostą drogę, a także przyczynić się swoim działaniem do utrzymania jego dużego dorobku sportowego. Już po kilku dniach "prezesowania" przez Sobolewskiego sytuacja znacznie się poprawiła. "Sobol" spotkał się z prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej - Marianem Dziurowiczem. Na spotkaniu omówiono trudną sytuację finansową w jakiej znalazł się Widzew, a w szczególności zadłużenie wobec innych klubów, które wynikało z transferów zawodników. Marian Dziurowicz powiedział że Widzew jest Wizytówką polskiego piłkarstwa na arenie międzynarodowej " i stwierdził że podobnie jak w poprzednim okresie PZPN będzie wspierał łódzki klub.

Jednak nie wszystko ułożyło się po myśli. Prezes Sobolewski nie mógł się dogadać z jednym z udziałowców - Andrzejem Grajewskim, czego konsekwencją było to , że ten drugi opuścił Widzew. Odbyło się kolejne posiedzenie władz Widzewa, wybrano nowych członków zarządu Rady Nadzorczej i wszczęto poszukiwania strategicznego sponsora dla tego niezwykle zasłużonego klubu jakim jest bez wątpienia piłkarski Widzew.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum FORUM PRZENIESIONE - www.fmbanici.ok1.pl Strona Główna -> Wasze kluby Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach